Na ścianach niesymetrycznie rozwieszone obrazy pędzla artystki, ładny krajobraz Henri Martin'a, parę na pół zniszczonych, nieoprawionych akwarel różnych autorów, parę kopii flamandzkich mistrzów i odlew gipsowy maski pośmiertnej Bethovena. Po kątach tłoczą się liczne obrazy i płótna a przeważnie tektury oprawione lub nagie. Atmosfera pracowni składa się z dwu zasadniczych pierwiastków (poza artystycznym), z lekkiego czadu i niebieskawego dymu papierosowego. Ten zespół rzeczy pożytecznych do codziennego użytku i przedmiotów bez specjalnego przeznaczenia, zachowanych czy to przypadkiem czy przez wspomnienie, świadczy o życiu właścicielą bogatem w uczucia. Nie ma tu żadnego blichtru, żadne) parady ni popisu. Jest to nagie życie bez żadnych osłonek, dola ciężka lecz pełna powagi. To Ona sama: Olga Boznańska i jej pracownia!
Za nią, pod wielkiem lustrem młody, wielki, chudy i zgrabny artysta o rysach
alzackich, wybitnym nosie, na którym siedzą wygodnie wielkie szyldkretowe okulary.
Przez nie leci łagodne i pełne zachwytu spojrzenie z błękitnych ócz. Zapomniał o wlasnem malowidle, trzyma w powietrzu pędzel zabarwiony fioletem Marsa. Tak go przvkuwa obraz i praca malarki.
Naprzeciw, na niskiem krześle, siedzi inny młody artysta, małego wzrostu, brunet, o rvsach dobrze rzeźbionych, o oczach miłych, melancholijnych, rozgraniczonych długim suchym nosem, opuszczającym się nagle ku górnej wardze. Ten z pietyzmem chwyta w szkicowniku portret artystki.
Ostatnią osobą jestem ja — ale że autor winien być skromym i kryć się za dziełem, przeto jestem niewidocznym.
Z kanapy zarzuconej kolorowemi poduszkami wydobywa się skrzek małego
pieska. Jest to stare, bo 10-letnie zwierzątko, nieforemne, więcej podobne do legendarnego »Taraska« niż do psa.
- Panie Lestrille, bądź pan łaskaw przykryć »Boby la beaute«, bo się odgrzebał—rzecze panna Olga do młodzieńca pozującego. — Biedny pieseczek chory na sklerozę. Co ja mam z nim zmartwienia!
Model poprawia psią kołderkę — jest nią kawałek gobelinu.
— Panie Jourdain, przestał pan malować — może czuje się znużonym — niech pan co zagra. Nic tak nie wzmacnia sił malarskich jak muzyka.
— Nie chcę grać, bo wypłoszę wszystkie myszy pani!
— Niema ani jednej. Zresztą trochę makaronu lub chleba rozrzuconego po podłodze, a zlecą się zaraz z całego domu.
Panie Coilignon (do młodzieńca o ptasim nosie), bądź pan łaskaw rozrzucić trochę makaronu.
Istotnie, za chwilę budzi się szmer we wszystkich kątach, szeleszczą papiery, wylatują zgrabne myszki i bezczelnie śmiało przy nas rzucają się na żer.
— No teraz, kiedy sobie pojadły, może pan grać.
strony: [1 Boznańska portrety] [2 Boznańska portrety] [3 Boznańska portrety] [4 Boznańska portrety] [5 Boznańska portrety] [6 Boznańska portrety] [7 Boznańska portrety] [8 Boznańska portrety] [9 Boznańska portrety]